Relacja Jacka Ścieżki z Balu Charytatywnego w
Krakowie „Absolwenci Agnieszce”
Gdy w grudniu 2003 roku dostałem od
mojego łącznika z Krakowa – profesora Marka Eminowicza wiadomość,
że jedna z naszych absolwentek, dziewczę młode, w sile wieku, została
zdiagnozowana na niezwykle rzadką, niestety nieuleczalną chorobę
„stwardnienie rozsiane”, mogłem, kierując się sercem, posłać po prostu
na podane konto dotacje...
Niestety wpadłem na szatański
pomysł. Posłałem w rewanżu e-mail – „Może zorganizujemy Bal
Charytatywny?”.
Kiedy pod koniec sierpnia 2004
otrzymałem od mojego partnera zza największej wody, krótką, żołnierską
informację: „Bal 22 października 2004 – Hotel Pollera, zostałeś wybrany
Prezesem Komitetu Pomocy Agnieszce (wyraź zgodę)”, poczułem zbliżającą
się przygodę. Przygodę, która miała na celu pomóc, nieznajomej osobie, w
odzyskaniu nadziei.
Jak pamięta spora część polskiego
społeczeństwa w Południowej Australii, w połowie września rozesłałem
listy z prośbą o dotacje. Część z adresatów nie zawiodła, w krótkim
czasie zebrałem kwotę $1 705 australijskich dolarów, które w czwartek 14
października 2004, razem ze mną, na pokładzie fantastycznych linii
lotniczych Singapurian Airliners, opuściły Adelajdę, kierując się na
Kraków.
W tym miejscu, chciałbym w swoim
imieniu, podziękować wszystkim tym, którzy mi zaufali i pomogli. Nie
będę wymieniał szczegółowej listy darczyńców. Mam nadzieję, że każdy,
bez względu na ofiarowaną kwotę, otrzymał lub otrzyma niedługo osobiste
podziękowanie wysłane z Królewskiego Miasta Krakowa.
Zaraz po przylocie, zebranie
nieformalnego Komitetu. Młode dziewczyny, koleżanki Agnieszki z klasy,
duże przedsięwzięcie, z którym nigdy nie miały do czynienia i myśl
kołacząca się pod czaszkami – „Musi się udać”.
W dniu mojego przyjazdu, bal był
organizacyjnie zamknięty na 99 procent, natomiast frekwencja była daleka
od oczekiwań. Wiedzieliśmy, że musimy mieć na sali pomiędzy 100-150
osób, aby wszystko poszło jak trzeba.
Na pierwszym zebraniu Komitetu
powiedziałem takie zdanie – „Mogłem pomóc z Australii zorganizować
wszystko, ale nie mogłem opłacić gronu moich 150 znajomych biletów
lotniczych, aby byli z nami, chociaż na pewno stworzyliby wspaniałą
atmosferę”.
Ruszyło z kopyta
Ruszył z kopyta kulig zawiadamiania
znajomych. W piątkowy wieczór, w obecności około 150 osób, miałem
zaszczyt otworzyć i poprowadzić Bal Charytatywny „Absolwenci Agnieszce”.
Stare, dobre pomieszczenia Hotelu
Pollera, przyjęły nas bardzo godnie, wystrój jak za Franciszka Józefa.
Pięknie udekorowane stoły, feerie dobrego polskiego jedzenia – w tym
miejscu ukłon dla Jacka Chojnackiego (absolwent „Piątki” 1979)
kierownika restauracji.
O godzinie 20.00 powoli zaczęli
przychodzić goście, pięknie i elegancko ubrani, w oczach widać było chęć
niesienia pomocy komuś, kogo nie znali, ale hasło – „Choroba,
absolwentka naszego liceum” było wystarczające, aby wyciągnąć ich z
domów. W drzwiach Marek Kordylewski (wnuk słynnego astronoma)
sprawdzał bilety, a jego piękna żona Anna wręczała każdemu z
gości podziękowanie, napisane i odręcznie podpisane przez Agnieszkę.
Dalej witał przychodzących profesor
Marek Eminowicz i ja – autor całego zamieszania. Około godziny 20.45
przyjechała ekipa Telewizji Kraków i rozpocząłem Bal Charytatywny
„Absolwenci Agnieszce”.
Łzy w oczach
Czy to z serca czy też przez
przypadek, mowa powitalna spowodowała, że 80procent sali miało łzy w
oczach, czy to ze wzruszenia czy też ze śmiechu. Powitałem Dyrektora,
Prezesa Stowarzyszenia Absolwentów i Marka Eminowicza... Opowiedziałem
historię balu... Opowiedziałem, jak na drugim końcu świata zebrano
fundusze ... W końcu padło sakramentalne: – „Pierwszy Bal Charytatywny:
Absolwenci – Agnieszcze uważam za otwarty”.
Goście powoli zaczęli raczyć się
frykasami przygotowanymi przez szefów kuchni, a tymczasem, starym
sposobem wypróbowanym na dziesiątkach organizowanych w Adelajdzie
imprez, Ewa Wachowicz (Miss Polonia 1992), Jacek Olbrycht
(absolwent 1976) i ja, zaczęliśmy sprzedawać losy na loterię. W ciągu 45
minut sprzedaliśmy ich za prawie 3000 złotych. O 22.00 losowanie
loterii, nagród było z 80, więc ich wręczanie trwało chyba z pół
godziny.
„Dziękuję”
Nagle profesor Eminowicz podszedł
do mnie w towarzystwie bardzo eleganckiego, starszego pana — Jacek
poznaj, pan Andrzej Zaczkowski, ojciec Agnieszki”.
Z oczami pełnymi łez, starszy
dystyngowany Pan podał mi rękę i powiedział — „dziękuję”. Powiedział to
tak, że dźwięku tego słowa, w jego wykonaniu, nigdy nie zapomnę.
Potem powiedział, dlaczego
przyjechał wcześniej – zobaczyli w TV fragmenty z otwarcia i nie
wytrzymał, gdy mówiłem słowa „W imieniu organizatorów dziękuję wszystkim
za to, że otworzyliście serca, aby pomóc Agnieszce dotknąć nadziei” –
żona jego, wybuchając głośnym płaczem, mieszanką wzruszenia i szczęścia,
powiedziała do niego „Powinieneś tam być”.
Potem dał mi list od Agnieszki, na
szczęście, przeczuwając jego zawartość, otworzyłem go w domu, bo inaczej
byłoby trudno dotrwać do końca...
O godzinie23.00 aukcja. Wtedy,
łącznie z funduszami Polonii Południowoaustralijskiej, mieliśmy
zarobione 10 tysięcy złotych i strach w oczach, jak pójdzie dalej.
Poszło super – encyklopedię wartą
150 złotych Jacuś Olbrycht kupił za 450 złotych i wtedy zrozumiałem, że
jest dobrze. Za 900 złotych Przemek Osuchowski kupił Digiridoo,
przywiezione przeze mnie z Australii, od 500 złotych przebijali się
tylko z Ewą (jego żoną). Za 700 złotych Ewa kupiła skórę z kangura,
którą również podarowałem na aukcję. Na końcu pióro, które poszło za
1800 złotych więcej niż jego wartość.
„Kraków wzięty”
Szybkie podliczenie zysków – 17 040
złotych. Oznajmiłem tę cudowną wiadomość wszystkim zgromadzonym, kończąc
słowami – „Kraków wzięty”.
Około 2.30 nad ranem, żegnaliśmy
wszystkich w drzwiach ...odpowiedź na pytanie dyrektora Stefanowa:
Ścieżka, jak Tyś to zrobił? – „Panie dyrektorze, rzeczy niemożliwe
załatwiam w 10 minut, na cuda musi Pan poczekać”, spotkała się z
oklaskami wychodzącej publiczności. O 3.00 nad ranem byłem w domu,
otworzyłem list od Agnieszki i usnąłem, chyba płacząc.
Kraków 22 października 2004
Szanowny Panie Jacku,
Tak naprawdę zupełnie nie wiem, w
jaki sposób mogłabym Panu podziękować, gdyż każde słowo użyte w tej
chwili, to stanowczo za mało, by wyrazić moją wdzięczność. Akcja
zorganizowana przez Pana, mająca na celu zebranie środków pieniężnych
potrzebnych na moje leczenie, to nie wszystko, co od Pana otrzymałam.
W obecnym zabieganym i
materialistycznym świecie, Pana odruch serca i bezinteresowna pomoc,
skierowana do zupełnie nieznanej osoby, jak również wszystko, co robią
dla mnie moi przyjaciele z ławy szkolnej oraz niezrównany Profesor
Eminowicz, przywracają we mnie wiarę w człowieczeństwo.
Jest to niezmiernie ważne, jeżeli
nie równie ważne jak same pieniądze, gdyż pozwala mieć nadzieję, że bez
względu na to, jakie skutki pociąga za sobą ta straszna choroba, to
będąc otoczona takimi ludźmi, życie będzie warte życia!
Pisząc te słowa życzę Panu
szampańskiej zabawy na balu oraz cudownych i niezapomnianych spotkań z
przyjaciółmi i znajomymi tu, w Polsce.
Z całego serca wdzięczna Agnieszka Zaczkowska
Czasem zdarza się, że po prostu
„życie jest snem”.
Jacek Ścieżka, Kraków 2004
|