Zarząd Centralnego Domu Polskiego to w zasadzie sprytna „łapka” na
nałogowych ochotników
Powoli wykrusza się pokolenie „żołnierzy” i społeczników, które
stworzyło i doglądało Dom Polski przez okres jego rozkwitu. Ostatnio
odeszli kolejni, ś.p. Antoni Bartkowiak, który przez lata wraz z
żoną Ewą pracował tam praktycznie codziennie. Tydzień wcześniej
podobnie oddany, ś.p. Tadeusz Żukowski, dawny barman i sumienie
DPC. A pół roku temu wszechstronny ś.p. Tadeusz Giełtowski.
Ci nieliczni, którzy są jeszcze aktywni, chcieliby odpocząć i
przekazać działalność w dobre, najlepiej młode ręce. Nie jest to jednak
takie proste, bo odpowiednie utrzymanie domu wymaga ogromnego nakładu
pracy i pieniędzy a „nowa” emigracja nie jest aż tak liczna i
skonsolidowana jak ta tuż powojenna.
Dusza Polaka?
Dom Polski to nader trudna w użytkowaniu struktura. Zaprojektowany
był chyba na wzór polskiej duszy, ambitnie i z rozmachem, ale w sposób
tak skomplikowany, że nie ma tam dwóch podobnych pomieszczeń, cenna
przestrzeń gubi się w zaułkach i korytarzach, a dach ma profil nie mniej
urozmaicony niż polskie Tatry.
Najważniejsza jest teraz kuchnia czyli „maszynownia” tego ogromnego
statku, jakim jest Dom. Kierowana jest ona przez wszechobecną promienną
Danusię Najnert wraz z wiernymi mistrzyniami patelni: Marysią Hodyl, Helenką
Tkaczyk, Stefcią Horvath, Walą Sobecką, Emilią Cuch, Betty Giełtowski,
Marią Kordysz, Ireną Szumlińską, Emilią Pudełko, Stasią Michałowską
oraz Czesią Albinger i Krysią Kwapisz, które dołączyły
ostatnio. Owa niestrudzona kuźnia polskich potraw oferująca obiady
niedzielne oraz te dla seniorów i obsługująca rozliczne imprezy, jest
zawsze sprawna, mimo kryzysów niewidocznych dla gości bawiących „na
pokładzie”. Kuchnia działa na pełnych obrotach mimo kradzieży
najważniejszej maszyny, tej do krojenia mięsa. Jak na razie
bezskutecznie usiłujemy znaleźć odpowiednik na aukcjach lub przez
znajomości – może ktoś z Czytelników wie o możliwości zakupu używanej
„meat slicer”?! O awarii zmywarki do naczyń Panorama już wspominała: po
rejteradzie „fachowca” z serwisu panowie Gnyp, Sobecki i
Skrzypczak odsunęli tę półtonową maszynę od ściany i znaleźli
pęknięty pływak. Radość była krótkotrwała, bo ów szczyt techniki lat
sześćdziesiątych wciąż zacinał się plując wodą w odwrotnym kierunku, to
znaczy na nas. Następny tydzień grzebania mojego i Ryszarda
Jasińskiego ujawnił jeszcze zapchane pestkami rury rozpryskowe,
zacięty timer, zaoksydowane kontakty... Wkrótce jednak maszyna ruszyła.
A na nową zmywarkę musielibyśmy wydać ok. $6000.
Wspominam te detale, by pokazać jak czasochłonne są reperacje i jak
dalece muszą one opierać się na społecznikach: większość sprzętu DPC
osiągnęła kres swej używalności i uszkodzenia są częste. Konserwacja
kosztuje, na przykład zapłaciliśmy ostatnio słono, gdy czas naglił, bo
nawalił silnik centralnej chłodnicy.
Acha! W Zarządzie mamy dwóch dzielnych ale skromnych elektryków,
Ryszarda Jasińskiego i Marka Pawlaka, którzy mimo poważnie
nadwyrężonego zdrowia zawsze są w pogotowiu. Nikt im nie płaci, a więc
najczęściej nikt nawet nie wie, że właśnie unikamy kolejnego wydatku.
Jak cię widzą tak cię piszą
Żeby przyciągnąć poważniejszych klientów musimy zadbać o własną
prezencję. Inicjacji dokonała wprawdzie sama Basia, w pierwszych
tygodniach swojej prezydentury osobiście malując łazienki i wymieniając
biurka, a nawet porządkując frontowy ogródek, ale to tylko początek, bo
potrzebna jest konserwacja gruntowniejsza: zmiana dywanów, odświeżenie
parkietów, nieścieralna ceramika na froncie, zmiana lamp na jaśniejsze i
ładniejsze itd.
Moją obecną rolą jest koordynacja takich technicznych prac – nie
ukrywam, że najczęściej koordynuję siebie samego, ale nie narzekam, bo
kształtuje mi to osobowość i wyrabia charakter. Na szczęście pomagają
nam... Chiny Ludowe, bo ich technika z importu obniża koszty. Niestety,
nie dotyczy to lokalnej robocizny, więc musimy opierać się na pracy
ochotników. Naturalnie, zaczynamy od cieknącego dachu i rur
instalacyjnych. Dach był łatany od lat, głównie przez p. Alberta
Walenczykiewicza, którego żona Genia działała w kuchni, a
obecnie w biurze. Zresztą Albert (ten na zdjęciu pocztu sztandarowego w
świątecznej Panoramie) pomagał razem ze ś.p. Tadeuszem Giełtowskim w
wielu newralgicznych miejscach. A na dachu prawdziwym majstersztykiem
jest zdublowane pokrycie z blachy izolujące wodę od wielu obszarów,
gdzie spadek jest odwrotny niż trzeba, kreując rdzawe bajorka (partactwo
budowniczych Domu). W dodatku woda sączy się też przez pozbawiony
kafelków balkon.
A więc zostało sporo do zrobienia i to w najbliższych miesiącach. Nie
mówiąc już o sprzątnięciu liści, przycięciu gałęzi, wymyciu 24 filtrów
powietrza i naładowaniu dwóch kompresorów. A może ładny widok z dachu
zachęci ochotników? Kto ma ostrą piłę na drągu? Kto może ładować gazem
kompresory? Kto lubi bawić się szlauchem? Kto umie kłaść kafelki
ceramiczne?
Lep na działalność
Zarząd DPC to w zasadzie sprytna „łapka” na nałogowych ochotników.
Tradycyjnie, codziennymi naprawami zajmowali się panowie Zenek
Sobecki i Władysław Gnyp, którzy zaledwie ustąpili z Zarządu,
a już chcą wrócić z powrotem, co cieszy.
Obecnie każdy robi ile może niezależnie od funkcji, np. Tadek, nasz
elegancki”dyskhetnie grasejujący sekhetarz” jednym telefonem załatwił
dwie „konsulowe” ławki na froncie Domu, a potem wykazał uzdolnienia
manualne wymieniając i dopasowując jedenaście zamków w ciągu jednego
popołudnia. Niestety wymiana zamków to konieczność, bo ukradziono nam
dwa wzmacniacze akustyczne. Odszkodowanie z firmą ubezpieczeniową
załatwia sam Jurek Syrek, więc chyba coś wskóra!?
Szczęśliwie, kupiłem bardzo okazyjnie na aukcji piękny mikser z
dwukanałowym wyjściem mocy, znanej firmy Peavey. Trzeba go podłączyć
(chyba po przykuciu łańcuchami do sceny, gdy tylko ją wysprzątamy).
Kto mi pomoże w instalacji nagłośnienia?! DPC znam od roku 1981, ale
głównie od strony jego akustyki (a właściwie jej braku), bo pomagałem z
dźwiękiem i światłem najpierw teatrowi ś.p. Ryszarda Krzymuskiego,
a później zespołowi „Tatry”. Dopiero niedawno, kiedy znalazłem się w
Zarządzie DPC i obejrzałem cały budynek włącznie z dachem, zorientowałem
się jakie poważne czekają nas konserwacje.
Szukamy Onassisów
Lista napraw jest długa a budżet skromny, więc musimy się uzbroić w
cierpliwość, no chyba że Basia znajdzie przez męża dojście do rodziny
Onassisów. Niektóre pozornie błahe problemy wcale takimi nie są, np.
piękne kandelabry u sufitu sali balowej, w których wymiana żarówek z
czubka drabiny grozi śmiercią lub kalectwem. Ponieważ aniołów nie znamy,
to chcemy zmienić konstrukcję tak, by kandelabry były opuszczane do
konserwacji.
Na szczęście, z ofertą wszelkiej pomocy i darmowych części przyszedł
p. Dariusz Ross – oryginalny projektant oświetlenia! Przy okazji
modyfikacji zamierzamy powiększyć rozmiar oprawek i tym samym zwiększyć
siłę światła.
Gwoździem sezonu byłaby oczywiście z dawna zapowiadana winda. Z
przodu, po prawej stronie drzwi frontowych, znaleźliśmy doskonale
pasujące miejsce na jej instalację – zaczniemy gdy tylko znajdziemy
gdzieś owe potrzebne $100,000.
Naturalnie czeka nas także żmudna stopniowa wymiana zużytych dywanów
w obu salach, ich malowanie, konserwacja drzwi i rozmaite roboty
murarskie (np toaleta inwalidzka i nowe ścianki, by wykorzystać martwe
miejsca). Nazbierało się sporo, bo pamiętajmy, że przez ostatnie 5 lat,
po sprawiedliwych pewnie, ale kosztownych, sporach sądowych
zainicjowanych przez prezesa Mazurczaka, kolejny Zarząd z Prezesem
Jurkiem Syrkiem musiał drastycznie ograniczać wydatki, by spłacać długi.
Doszło nawet do tego, że raz zabrakło kilku tysięcy na elektryczność i
tylko dzięki prywatnej pożyczce nie odłączono prądu.
Era reparacji
A więc dopiero minął ten szary i pełen wyrzeczeń... Etap Wojny.
Tak, Dom Polski doskonale pasuje na symbol Ojczyzny przechodzącej
swoje historyczne fazy. Skończyła się więc wojna, długi zostały spłacone
i na odpoczynek zasłużył sobie wprawdzie Prezes Syrek ale nie Dom, bo
nie możemy go zamknąć. Trzeba go codziennie wynajmować, reperować,
sprzątać itd. Weszliśmy więc w fazę Sprzątania i Reperacji pod
miłościwym panowaniem zaciętej i pedantycznej Basi Satrazemis,
która pracuje tu prawie codziennie. Jak długo to wytrzyma? – pytają
znajomi i rodzina. Wolontariuszy bowiem jest za mało jak na bieżące
potrzeby. Z „nowych” do malowania, porządków i dekoracji pospieszyli
Stan Guziński (ten kierujący ciekawym portalem Australink) i
Janusz Świątczak – specjalista od IT a z tzw „starych”, panowie
Stanisław Łysakowski i Piotr Sypek, nie licząc niezawodnych
Pawła, Ewy, Zosi i Bernie – seniorów z zespołu „Tatry”.
W biurze zwykle pracowali ostatnio: Ewa Bartkowiak – nasz
Anioł Skarbnik, dawniej Ania Wiktorzak – niestrudzony wydawca
„Panoramy”, Jola Świrkowska, Hanka Mikucka, Zofia Młotkowska,
Genia Rutkowska, Ludwik Oleszczak (to on przyprowadził radio FreshFM
– naszego najbardziej dochodowego lokatora) i Danusia Hyży. I
inni pomagający bezpłatnie w barze, sprzątaniu, naprawach, poza już
wymienionymi to: Victor i Iza Sobolewscy (prowadzący kasę
obiadów), Józef Oleszczak, Zenon Rogalewicz, Irena Janiszewska, Irena
i Mieczysław Wilkosz, Ania Lichoń, Krysia Kubiak, Ewa Paradowska, Jagoda
Syrek, Genia Glapa, Halina i Edmund Stefanicki, Basia Sikorska, Basia
Warcok, Jan Stachowicz, Witek Seweryn, Marek Kobylecki oraz panowie
Kolarz i Smith.
Nazwisk jest więcej i przepraszam, że nie wymieniam tych z
przeszłości i z grup w obrębie DPC, takich jak „Tatry”, Polskie
Towarzystwo Kulturalne, Chór, Biblioteka czy Klub Seniora.
Może przeczytamy o nich we wspomnieniach byłego prezesa, pana
Stanisława Gotowicza.
Niech nie zmylą nikogo zdrobnienia imion, bo większość to ludzie w
poważnym wieku. Powraca więc pytanie: czy późniejsza emigracja, mniejsza
i bardziej rozproszona niż ta wojenna, będzie w stanie wyłonić z siebie
dostateczną ilość oddanych sprawie pomocników?
Ale właściwie w jakiej sprawie? – zapytacie.
I tu nareszcie docieramy do istoty sprawy, z nadzieją, że te
spłacania, reperacje i sprzątania za darmo, kosztem wolnego czasu i
zdrowia nie są tylko nawykową terapią zajęciową grupy niegroźnych
psychopatów wspierających interesy lokalnego banku, ale działalnością
prowadzącą do jakiejś nadchodzącej
Fazy Ważnego Celu
Myślę więc że pora byśmy podyskutowali nad rolą DPC na łamach
„Panoramy”, czyli oficjalnego miesięcznika Centralnego Domu Polskiego
(subsydiowanego jednak tylko przez wydawcę, Anię Wiktorzak).
Poprzednie pokolenie miało chyba perspektywę jaśniejszą – po prostu
tworzyło polskie centrum przechowujące wartości zaniedbywane przez
kosmopolityczny prosowiecki reżim. A my?
Czy chcemy stworzyć najbardziej dochodowe na Pacyfiku Centrum
Polskich Pierogów?
A może oszołomić obcojęzyczną ludność złotem naszych kandelabrów i
zapachem tualet?
Żarty żartami, ale okazuje się, że podobne problemy stoją przed
placówkami na całym świecie.
A tymczasem nasz „statek” płynie do przodu zostawiając za sobą jedno
pokolenie i przygarniając następne. Płynie on bowiem w czasie
przypominając nam przeszłość, w której świat był ciekawszy niż
telewizja.
Cywilizacja wirtualna, a Husaria i Narodowa Integracja
Gdy z podkuszenia Brezesa (tzn Byłego Prezesa) Jurka, zwołałem grupę
dyskusyjną do sprawy odświeżenia portalu DPC i inicjacji Kafejki
Internetowej, to przyszło mi do głowy, że być może nasze przeniesienie
się na ekran komputerów z ich darmowym milionem kolorów rozwiąże
wszystkie kłopoty i niczego już nie trzeba będzie reperować, może poza
wzrokiem. Komputerowy wyga i „praojciec” pomysłu Henryk Przychodzeń
zbadał wstępnie dwa PC podarowane dla Kafejki przez George'a
Kruszewskiego, a ja komponuję bogatszą w treść stronę internetową.
Czekamy na zaproszenie od Prezesa – Basi i kącik w DPC. Ale czy może
wystarczyć nam świat wirtualny – to sprytne politycznie rozwiązanie
problemu przeludnienia i energii?
A może teraz trzeba działać inaczej, efektywnie i komercyjnie, bo
skończyła się epoka społeczników? Na przykład byłoby wzajemnie
korzystne, gdyby Kafejka służyła prowadzącym ją wolontariuszom
jednocześnie jako platforma dla własnych byznesów.
Drzewiej w porze karmienia matka mówiła do mnie: „Towarzyszu Synu”
(wspominając skecz z warszawskiego kabaretu "Dudek"), ale w obecnym
świecie oferowałaby raczej ssanie matczynych piersi w systemie
długoterminowych kredytów. Świat wpada w skrajności. Cóż, jeżeli siłą
napędową naszej cywilizacji jest bezmyślność to... przynajmniej nie
grozi nam kryzys energetyczny. Dom Polski w całości może zwyczajnie
okazać się zbyt trudny na dochodowy biznes w prowincjonalnej Adelajdzie
i nie wystarczy pieniędzy na płacenie za wszystko. Bo jeżeli zapłacimy
tylko Iksińskiemu, to inni się przecież obrażą i znikną.
Jeżeli Dom jest za duży na nasze potrzeby społeczne, a nie chcemy go
sprzedać, to należałoby finansowo wyodrębnić części komercyjne (takie
jak obecny lokal wynajmowany stacji FreshFM), z których dochód byłby
używany najpierw na konserwacje ich infrastruktury.
Co do reszty Domu, to uważam, że stary system socjalnej współpracy i
napędzającej ją patriotycznej symboliki jest zupełnie dobry tak długo,
jak długo istnieje narodowa integracja. No a jeżeli jej kiedyś
zabraknie... no to po prostu nie będzie wtedy do kogo i o czym pisać.
Wprawdzie dach nam rdzewieje i cieknie, ale Husarz jest jeszcze
nietknięty – na początek więc byłoby dobrze, by nasze dzieci nie pytały
czy ta rzeźba z przodu to postać z Harry’ego Pottera czy może z powieści
Lord of the Rings? Pomyślmy jak to osiągnąć – zapraszam do dyskusji.
Prosimy osoby oferujące dowolną działalność w naszej wesołej kompanii
o telefon do Domu (8223 3884), albo e-mail
do mnie lub
do Basi, a teoretyków – do
dyskusji na łamach „Panoramy”
Piotr Leśniewski
fot: Radosław Czyż
|