Drugie dziesięciolecie czyli kurs tańca i polszczyzna
przypomnij sobie odcinek pierwszy
Chociażby patrzeć z wielkim
krytycyzmem na działalność amatorską grup teatralnych, to trzeba
powiedzieć, że w tym dziesięcioleciu mimo amatorskiego rodowodu KPT
(Koło Przyjaciół Teatru) pokazało, że między zawodostwem i amatorstwem
przebiega niekiedy bardzo krucha granica.
DERBY W PAŁACU J. Abramowa (1970)
od lewej: M.Białobrzeski, G.Durakowa, St. Weging, R.Izdebski,
A.Kiełczewski, D.Kuczerówna, H.Krzymuski, J.Perliński, M.Gawęda, K.Balcerak,
L.Ślusarska, J.Demczuk
Obok takich sztuk - jak „Moralność
pani Dulskiej”, „Zemsta” czy „Krewniaki”, które są żelaznym repertuarem
amatorskich scen pojawiły się sztuki współczesne, do prac
scenograficznych zostali zaproszeni doskonali artyści plastycy jak
Ludwik Dutkiewicz czy Stanisław Ostoja-Kotkowski, znany ze
swych laserowych produkcji, a aktorzy-amatorzy, którzy przed kilkoma
laty zaledwie raczkowali na scenie, dojrzali artystycznie.
Reżyser przedstawień Henryk
Krzymuski nieco odwrócił się od sztuk kostiumowych, nawet „Żabusię”
Zapolskiej pisaną na początku 20 wieku postanowił wystawić w kostiumach
nie z epoki. Był to czas rozkwitu komedii Jerzego Jurandota (Trzeci
dzwonek, Rachunek nieprawdopodobieństwa), których satyryczne spojrzenie
na polską rzeczywistość socjalistyczną, jak się okazało, jednakowo
bawiło widzów nad Wisłą i nad rzeką Torrens. Podobną wymowę miały „Derby
w pałacu” Abramowa oraz „Teatr św. Franciszka” Brandsteattera, choć ta
ostatnia poważniej ujmowała problem ludzkiej godności i... posłannictwa.
To do tej sztuki Ostoja-Kotkowski stworzył oprawę scenograficzną, o
której do tej pory się mówi. Malowane siatki rozpięte na metalowych
ramach, które wykorzystywano potem jeszcze nie raz przy świętowaniu
okrągłych rocznic teatralnych - dziś jeśli mnie pamięć nie myli - leżą
gdzieś zwinięte pod sceną w Klubie Millennium. Krzymuski miał jakąś
słabość do tej sztuki - fascynowało go to „misterium współczesne” jak
nazwał swoja sztukę autor. Po 20 latach od premiery chciał ją wystawić
ponownie, jednak nowy zespół nie chciał się na to zgodzić. Były jeszcze
jakieś przymiarki do wystawienia tej sztuki po angielsku. Pisałam nawet
do Bransteattera, czy wyrazi zgodę i zrzeknie się tantiemów i mimo jego
przychylnego nastawienia - scenariusz polski ciągle leży tak jak leżał w
teatralnej bibliotece jedynie w języku polskim. Tworzenie przedstawień
teatralnych to jest jak najbardziej praca zespołowa.
To co widz ogląda na scenie to
wynik dyskusji, trzaskania drzwiami, obrażania się, przebaczania sobie,
osobistych smaków, sentymentów, upodobań i aspiracji. Jak to robić - aby
zachować równowagę między demokracją, a tyranią? „Tango” Mrożka
wystawione przez Krzymuskiego było pewnym przewrotem w pojmowaniu
spektaklu teatralnego tak przez aktorów jak i przez widzów. Na scenę
wpuszczono narratora w osobie młodziutkiej Ewy Sawickiej, która ujęła
recenzenta Stanisława Weginga, piszącego o niej w ten sposób „jej miły
głos, ładna sylwetka robiły przyjemne wrażenie”. Taki prolog ogromnie
się przydał, a mimo to w polonijnych kołach szumiało od rozmów typu „po
co nam to było”, ”o co w tej sztuce chodzi”. Melbourneński „Tygodnik
Polski” rozpoczął nawet dyskusję, czy w ogóle „Tango” ma jakąś wartość
dramatyczną. Reżyser przedstawienia ze swadą i ze szpadą w ręku bronił
Mrożka, podpierając się krajowymi tj. polskimi recenzjami. Tak czy owak
- dziś „Tango” przeszło już do klasyki i jest jedną z najczęściej
grywanych sztuk Mrożka i tłumaczoną na wiele języków. Adelajdzkie
„Tango” obejrzało 540 widzów, włącznie z tymi, którzy kupując bilety w
kasie sądzili, że Koło Przyjaciół Teatru tym razem zorganizowało kurs
nauki tańca...
Początek lat siedemdziesiątych był
doskonały, jeśli chodzi o nowy, młody narybek aktorski. Pojawili się
ludzie chętni do pracy, dwudziestoparoletni, posługujący się dobrą
polszczyzną, co recenzenci często podkreślali - wśród nich był
Krzysztof Balcerak zbierający od początku pochwały za swoje role w
„Porwaniu Sabinek”, „Derbach w pałacu” czy „Teatrze św Franciszka”. Do
teatru też trafił chłopak z Bielszowic, górnik, który chciał zostać
rockendrollowcem. To o nim ten fragment recenzji z „Porwania Sabinek”
(1969)
„Pozostał na zakończenie Emil - M.
Gawęda. Prawda, że brak młodych mężczyzn z dobrą polszczyzną, ale i
dobra polszczyzna p. Gawędy nie potrafiła zastąpić braków aktorskich, bo
na scenie trzeba, a tego należy się jeszcze poduczyć”.
Jest to chyba najbardziej
druzgocąca krytyka jaka mogła spotkać jakiegokolwiek aktora tego teatru
na przestrzeni 50 lat... Dziś Marian Gawęda reżyseruje i gra w Polskim
Teatrze „Starym” można go obejrzeć w kilku australijskich filmach, m.in
w „McLoads daugthers”, a jego debiut w zawodowym teatrze australijskim w
„The architect's walk” był skomentowany przez Robin Archer wybitną
reżyserkę tak : „Congratulations, you were veeery good”. Jak widać
Marian wziął sobie do serca słowa polonijnego recenzenta i... się
poduczył. Krzysztof Balcerak grał jeszcze na początku lat 80tych, potem
inne społeczne zajęcia nie pozwoliły mu na udział w próbach, które
odbywały się dwa razy w tygodniu. Dziś jest prezesem Federacji Polskich
Organizacji, a Ewa Sawicka, „której sylwetka robiła przyjemne
wrażenie” została żoną Krzysztofa Balceraka.
Jak widać w zespole teatralnym
spełniały się marzenia, uczono się tańczyć, recytować wiersze, grać w
historycznych kostiumach i mówić językiem, który łączył scenę i widownię.
Ewa Błahij-Leśniewska
(Ciąg dalszy nastąpi)
Tekst oparty na książkach: „Polacy w Południowej Australii 1948-1968”,
„Emigranckie igraszki w krainie Kangurów” Henryka J. Krzymuskiego i
rozmowach z członkami Polskiego Teatru „Stary” w Adelajdzie.
|