Jestem jednym z tych, którzy śpiewają w chórze
Cantores Adelaide ponad dziesięć lat.
Nie tylko ja. W chórze jest wciąż
kilka osób, które prześpiewało w nim tyle samo lat co ja. A niektórzy
mniej, jak moja żona Alicja, która przez osiem lat uczestniczyła w
naszej śpiewanej przygodzie.
W związku z naszym ostatnim
koncertem kolęd w Domu Polskim 12 grudnia 2004 roku chciałbym krótko
podsumować naszą działalność w polskim, i nie tylko polskim, środowisku
w Adelajdzie.

Początków chóru należy szukać w
„zamierzchłych” czasach końca XX wieku.
Czasu narodzin i raczkowania
historycy nie zanotowali. Znane jest jedynie miejsce narodzin – przy
polskim kościele na Unley. Nie nadano wtedy chórowi imienia. Tam też
były pierwsze publiczne występy na mszach świętych i uroczystościach
kościelnych prawdopodobnie w 1991 roku.
Pierwszym kierownikiem muzycznym
był ówczesny organista kościelny pan Duchowski. Był nim krótko.
Po jego rezygnacji prowadzenia zespołu podjął się Ireneusz Lasocki
(zwany dalej Irkiem). Pod jego kierunkiem zespół szybko przekroczył
liczbę dwudziestu osób. Robił błyskawiczne postępy w ilości i jakości
prezentacji oraz aranżacji utworów. To ogromna zasługa Irka. Niewątpliwą
i niepodważalną siłą w tym postępie było jego pedagogiczne doświadczenie
i zaangażowanie.
Zespołu nie ominęły rozmaite
zawieruchy. Z przyczyn nigdy nie ujawnionych odebrano nam możliwość
ćwiczeń i prób w kościele. Wtedy zaleźliśmy tymczasowe schronienie w
kościele w Brighton, później w Domu Polskim.
Polacy jednoczą się skutecznie w
czasie zagrożeń, tak było i tym razem. Zespół wzrósł do 35 entuzjastów,
a śpiewane przez nich pieśni brzmiały wspaniale.
Pierwszy i chyba najbardziej udany
koncert odbył się w kościele w Brighton. Słuchaczy było blisko 500, nie
tylko przedstawicieli Polonii.
Koncert – na szczęście – został
dobrze nagrany i do dziś nie mamy powodów wstydzić się ani wykonania,
ani długich serdecznych braw na stojąco i opinii wyrażanych na gorąco.
Śpiewaliśmy w wielu miejscach, kilkakrotnie w katedrze, potem znów w
kościele na Unley, gdzie ksiądz Migacz „odwołał klątwę”.
Zachęcony sukcesem pierwszego
koncertu przygotowaliśmy wielki koncert kolęd w Domu Polskim.
Praktycznie wszystko, co wówczas zaprezentowano, było bardzo dobre.
Jednak prawie pięciogodzinny koncert zamęczył i zdziesiątkował
półtysięczną publiczność. Negatywna recenzja opublikowana w polskiej
prasie przybiła Irka, a nam odebrała całą radość z występu.
Na kolejny doroczny koncert
przyszło mniej słuchaczy. Wtedy na scenie zabrakło jednej z najmłodszych
koleżanek w chórze. W przeddzień koncertu, pełna radości życia Ela,
została zamordowana. Tydzień później śpiewaliśmy na cmentarzu pieśni
pogrzebowe.
W następnych latach chór zaczął się
stopniowo kurczyć, choć panowała bardzo dobra atmosfera towarzyska i
twórcza. Trzy lata temu do naszego dorobku dopisaliśmy nasz znaczący
udział w nagrodzonych sztukach teatralnych reżyserowanych przez księdza
Mariana Szablewskiego.
Ostatni nasz koncert był
spełnieniem marzeń Irka o wielkiej międzynarodowej przezentacji sztuki.
Słuchało nas kilkaset osób. Wśród nich było wielu spoza kręgu rodzinnego
wykonawców. Na scenie śpiewało pięćdziesięciu chórzystów.
Tym razem czas trwania koncertu
zmniejszono o połowę, do 2 godzin i 45 minut. I o to chodziło!
Jednak moim zdaniem należałoby
rozdzielić kolędy od innych prezentacji. Kolędy śpiewać tam, gdzie ich
miejsce – w kościołach. Zaś na wielki koncert innej twórczości można by
znaleźć bardziej odpowiednie miejsce i czas w kalendarzu.
Przez wszystkie lata swojego
istnienia Cantores zaśpiewał 90 pieśni. Przez rodzinę Cantores
przewinęło się sześćdziesięciu wykonawców.
Panie, które śpiewały u nas przez dziesięć lat, odmłodniały o pięć lat.
A teraz uwaga! Uprasza się
społeczność polską, by przeszukała fotele przed telewizorami, warsztaty
w garażach i inne kąty w domu, w poszukiwaniu mężów, braci, szwagrów,
synów i wnuków, jako że są chórowi niezmiernie potrzebni. Nie ma obaw,
odmłodzone Cantoreski krzywdy im nie zrobią!
Był taki czas, gdy słuchacze
zauważali, iż śpiewamy z sercem. Teraz, choć nie zawsze, trochę lepiej
technicznie. Potrzeba dodatkowych serc. Każdy głos Irek potrafi
doszlifować i dostroić.
Dziękuję za uwagę, obecność na koncercie i życzliwe komentarze.
Jan Raubiszko
|