– Zacząłem tłumaczyć sam, linijka po linijce, fragment po
fragmencie. I zawsze to żonie czytałem
Marcel Weyland
Marcel Weyland, tłumacz polskiego eposu narodowego „Pan Tadeusz” na
język angielski, będzie wraz z żoną Filipą gościł w Adelaide. Państwo
Weyland spotkają się z nami w niedzielę, 2 kwietnia, o godzinie 3 po
południu, w Centralnym Domu Polskim.
Tłumaczenie było wydane po raz pierwszy w grudniu 2004 roku przez
Brandl & Schlesinger. Uroczysta inauguracja drugiego wydania przez
Newman-Hemisphere w Londynie odbyła się 7 grudnia 2005 w ambasadzie
polskiej, z udziałem King's College.
Pan Marcel Weyland odbył też wiele spotkań z czytelnikami w różnych
miastach Australii. Wszędzie były one profesjonalnie zorganizowane –
niemal widowiska teatralne, uświetniane polonezem i innymi tańcami
tamtej epoki. „Pana Tadeusza” aktorzy czytali po polsku i po angielsku.
– Jeśli w Adelaide macie profesjonalistów, którzy by się podjęli
przeczytania fragmentów eposu w obu językach, to dobrze. Jeśli nie, mogę
przeczytać sam, ale efekt będzie mniej interesujący – mówi pan Weyland,
który wyraźnie liczy na bardzo wysoki i profesjonalny poziom spotkania.
Jeśli się to uda, wówczas – tak sądzę – będzie to w naszym polonijnym
(a może nie tylko polonijnym?) środowisku wydarzenie kulturalne. Na
pewno warto zaprosić na nie naszych australijskich przyjaciół i
znajomych.
Zorganizowanie tego spotkania zadeklarował, w imieniu Arts-Klubu
działającego w CDP, pan Stanisław Gotowicz. I to, myślę,
gwarantuje jego wysoką jakość.
W wywiadzie dla radia PBA FM udzielonym Zygmuntowi Mosiowi i mnie,
pan Weyland powiedział, że żyje tym eposem od dzieciństwa. A wszystko
wydarzyło się na początku II wojny światowej, gdy jako dwunastolatek
uciekał z rodzicami na wschód. Po przekroczeniu Bugu zdołali przedostać
się do Wilna. – To była straszna zima na przełomie 39 i 40 roku –
wspomina. – Znaleźliśmy schronienie w małym pokoiku, w którym na półce
leżała książka. Gdy po nią sięgnąłem, okazało się, że to „Pan Tadeusz”.
Wtedy, po raz pierwszy w życiu, przeczytałem nasz epos narodowy i się w
nim zakochałem, pewnych fragmentów nauczyłem się na pamięć...
Długa i bardzo interesująca jest droga Marcela Weylanda do Australii.
Przez Japonię, Chiny... Sądzę, że Czytelnicy „Panoramy” chętnie
skorzystają z okazji i o wszystko wypytają na kwietniowym spotkaniu. Pan
Weyland jest naprawdę wspaniałym rozmówcą.
Ja dodam tylko, że Marcel Weyland – architekt i prawnik z
wykształcenia – bardzo wiernie przetłumaczył „Pana Tadeusza” dla swojej
irlandzkiej żony, pięciorga dzieci i dwadzieściorga wnuków. Pani
Philippa Weyland – artystka – tę książkę przepięknie zilustrowała.
– Zawsze mówiłem Filipie o „Panu Tadeuszu” – wspomina pan Weyland.
Kiedyś zobaczyłem tę pozycję w księgarni w tłumaczeniu amerykańskiego
profesora. Ani to proza, ani to poezja była. Przyznam, że mnie to
zdenerwowało. Dlatego zacząłem tłumaczyć sam, linijka po linijce,
fragment po fragmencie. I zawsze to żonie czytałem. A gdy ona miała
wątpliwości, że coś nie tak... zaczynałem wszystko od nowa. W pewnym
momencie poczułem, że wchodzę w skórę Mickiewicza i zaczynam myśleć jak
on, ale po angielsku. 12 lat to trwało... Moje hobby przeistoczyło się w
poważne, celowe zajęcie. Dla żony, dzieci i wnuków pisałem... Najpierw
myśleli, że tata wariat, a teraz dumni są ze mnie. Miałem też szczęście
do wydawcy. To Węgier z pochodzenia, który znał „Pana Tadeusza”, bo
czytał go w swoim języku jako 20-letni młodzieniec. I pozostał mu
sentyment. Chętnie więc zgodził się na wydanie tej pozycji...
Lithuania, my country! You are as good health:
How much one should prize you, he only can tell
Who has lost you. Your beauty and splendour I view
And describe here today, for I long after you.
Holy Virgin who shelters our bright Częstochowa
And shines in Ostra Brama! You, who yet watch over
The castled Nowogródek’s folk faithful and mild;
As You once had returned me to health, a sick child,
(When by my weeping mother into Your care given,
I by miracle opened a dead eye to heaven,
And to Your temple’s threshold could straightaway falter
For a life thus returned to thank God at the altar)
Thus to motherland’s breast You will bring us again.
Meanwhile, bear my soul heavy with yearning’s dull pain,
To those soft woodland hillocks, those meadows, green, gleaming,
Spread wide along each side of the blue-flowing Niemen,
To those fields, which by various grain painted, there lie
Shimmering, with wheat gilded, and silvered with rye;
Where grows the amber mustard, buckwheat white as snow,
Where, with maidenly blushes, clover flowers glow,
And all as if beribboned by green strips of land,
The balks, upon which scattered quiet pear trees stand.
Mid such fields years ago, by the edge of a rill,
In a grove of white birches, upon a slight hill,
Stood a gentleman’s manor, of wood, but on stone;
The home’s whitewashed walls brightly from faraway shone
Seeming whiter in contrast with dusky green trees,
The poplars, which stood guarding it from autumn’s breeze.
The dwelling not too large, but well-cared for and neat,
With a barn very big, and with three stacks of wheat
Standing near, which the thatch could not fully contain;
One can see that the country is heavy with grain;
And one sees from the sheaves that, in fields near the house,
Shine as thickly as stars; from the number of ploughs,
Turning up early sods of the black fallow ground
Of the fields, stretching far, by the house doubtless owned,
Fields tidy and well tilled, like a trim garden border,
That one finds in this dwelling both plenty and order.
The gate wide open stands, and to strangers attests:
Guests are welcome, and all are invited as guests.
Lidia Mikołajewska
|